Widma w mieście Breslau – Marek Krajewski

Wydawnictwo Znak
W międzywojennym Wrocławiu cały czas dochodzi do mniejszych bądź większych przestępstw. Niktogo to nie dziwi. Jednak ta sprawa jest zupełnie inna. Wymierzona i adresowana do Eberharda Mocka, który „ma przyznać się do błędu”. Tylko jakiego? On sam nie ma pojecia. I co mieli z tym wspólnego czterej nadzy mężczyźni w czapkach marynarskich? Podpowiedzią mają być ich symbolicznie wykłute oczy, powykręcane ciała oraz list. Na Mocka podziałało to jak czerwona płachta na byka. Drzemiący w nim pies gończy został spuszczony ze smyczy. Wyruszył na polowanie i nic go nie powstrzyma!

Główny bohater jest na początku swojej policyjnej kariery. Mieszka z ojcem, nie stroni od alkoholu i uciech cielesnych. Odpowiedzi na pytanie, do jakiego błędu ma się przyznać, młody Eberhard musi szukać w swojej burzliwej przeszłości. Problem w tym, że nic nie przychodzi mu do głowy, a czas ucieka...
Zabójstwo „czterech marynarzy” było niewątpliwie spektakularne. Miało spędzić sen z powiek nie tylko asystentowi kryminalnemu, ale również całemu miastu. Cel został osiągnięty. W całym Breslau nie mówi się o niczym innym. W wyciszeniu sprawy nie pomagają kolejne morderstwa i listy skierowane do trzydziestoparoletniego Mocka. A ten został już oddalony od śledztwa, po tym jak okazało się, że osoby, które przesłuchuje stają się kolejnymi ofiarami. Ktoś go śledzi. Zna każdy jego krok. Asystent kryminalny zaczyna martwic się nie tylko o siebie... Otóż poznał piękną fordanserkę i od razu wpadł w sidła romansu, na który nie powinien sobie pozwalać w takim momencie.

To moja pierwsza lektura Krajewskiego. I od razu nieźle trafiłam. „Widma w mieście Breslau” opowiadają bowiem o pierwszej (z tego co wiem) pod względem chronologicznym sprawie Mocka. Jak już wiecie z miejsca polubiłam tą postać. Ma w sobie to coś. Życiowy realizm, zmęczone spojrzenie, nie raz nie dwa przepity głos. Uporczywe dążenie do sprawiedliwości, które zrobi z niego „psa gończego”. Niecodzienne metody pomagające mu podczas przesłuchań świadków, które z czasem przerodzą się w tzw.: „imadło”. Pewną niefrasobliwość i urok. Jest to niewątpliwie postać wyjątkowa, o której chce się czytać. Eberhard Mock to nie jedyny powód, przez który od razu po skończonej lekturze zabrałam się za kolejny tytuł napisany przez tego autora.

Nie dziwi fakt, że Marek Krajewski został uhonorowany tytułem Ambasadora Wrocławia. Miasto zostało opisane tytaj z niesłychaną precyzją i dbałością o szczegóły. Czytelnik czuje się, jakby znajdował się na miejscu wydarzeń, ramię ramię z bohaterami. Przedstawiony obraz miasta dostarcza nam wręcz wizualnych wrażeń. Dzięki sugestywnym opisom zaglądamy w talerze arystokracji, setkę wódki zakąszamy śledzikiem w podrzędnej spelunie, brniemy przez zasyfiałe podwórka i spacerujemy przez strojnie zdobione salony bogaczy.

Książka jest dobra, polecam. Daję cztery paluchy*, za pomysł, za międzywojenny obraz Breslau i za Mocka.

Życzę Wam mrocznej lektury!

*Maksymalnie można dostać pięć paluchów – ale o tym już niebawem na blogu :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 LoliLola , Blogger