Wydawnictwo Amber |
W małym miasteczku,
gdzie wszyscy są „stąd”, bardzo ciężko jest się odnaleźć,
a co dopiero zostać na stałe. Rozpoczęcie nowego życia staje się
tym trudniejsze, gdy usilnie chce się o czymś zapomnieć, wymazać
z pamięci, nie wracać do przeszłości... David Hunter podjął
decyzję o przeprowadzce, a raczej ucieczce z Londynu do Manham.
Wysiadając na opustoszałej stacji, oddalonej o kilka kilometrów od
celu swej podróży dokonał kroku, który definitywnie miał go
odciąć od dotychczasowego życia. Nowy człowiek. Czysta karta.
Tylko jak zostanie zapisana?
W miasteczku został
zatrudnony jako lekarz rodzinny. Był szanowany, ale nie tak jak jego
pracowdawca, później wspólnik i przyjaciel doktor Henry Maitland. Od chwili
przyjazdu, był tym „nowym” i tak już miało pozostać. Szczerze
mówiąc, nie bardzo go to obchodziło, bo dręczyły go jego własne
demony. Przeprowadzka, zmiana profesji, izolacja od bodźców, które
mogłby mu przypominac o przeszłości – nic nie pomogło. Jego
myśli wciąż krążyły wokół osobistej tragedii. Ta rana nie
zagoi się zbyt szybko, o ile w ogóle. Mimo wszystko starał się
żyć normalnie.
Manham wydaje się być
idealne, małe, spokojne... a jednak nie wszystko jest takie piękne.
A już z pewnościa nie rozkładające się zwłoki znalezione przez
dwójkę miejscowych chłopców. Hunter chociaż niechętnie i
dokońca nie z własnej woli zostaje wplątany w śledztwo w sprawie
morderstwa. Pierwszego, ale nie ostatniego...
Simon Beckett to dla mnie
literackie odkrycie w ostatnim czasie (wiem, wiem późno się
ocknęłam – ale jak mawia przysłowie „lepiej późno, niż
wcale”)! Jestem zauroczona „Chemią śmierci”, co nie oznacza,
że nie widzę w niej wad, ale po kolei. Akcja jest wartka i dobrze
poprowadzona – to oczywiście na plus. Dialogi są zręczne i nie
tworzą „zapchajdziury” - kolejny plus. To samo z opisami
otaczającej rzeczywistości. Nie ma zbędnego wdawania się w
szczegóły – no chyba, że dotyczą one zbrodni lub nakreślają
nam myśli narratora. Postać doktora, a raczej atnropologa sądowego
Davida Huntera – świetna, choć stereotypowa. Oto mężczyzna
inteligentny, bystry, przystojny, którgo dotknęła straszna
tragedia – znamy to prawda? Mimo tego, od razu przypadł mi do
gustu. Dalej... Sam zamysł fabuły też nie jest nam obcy. Beckett,
umieszczając akcje w małym, odosobnionym miasteczku w dodatku
otoczonym lasami, bagnami i mokradłami bardzo ułatwił sobie życie.
Książkę czytało mi
się naprawdę z przyjemnoscią, chociaż to słowo zestawione z
morderstwami, rozlewem krwi i brutalnością może nie jest
najlepsze. Czytało mi się dobrze. Od pierwszych stron historia
przyciągnęła mnie jak magnes. „Chemia śmierci” to pozycja,
której zadaniem nie jest umoralnianie, pozostawianie czytelnika z
nurtujacymi przemyśleniami i sprzecznymi wrażeniami. To książka,
która ma dostarczać rozrywki. I z tym poradziła sobie świetnie!
Skoro ta pozycja jest
taka zwyczajna, dlaczego autora nazwałam odkryciem? Właśnie
dlatego, że jego książka nie jest przerysowana, monotonna, nudna,
w swoim gatunku nie jest wybitna, jest dobra i to wystarczy. Powiewem
nowości jest dla mnie opis pracy antropologa, procesów zachodzących
w ludzkim ciele po śmierci i to jak można je interpretować, jak
wpływają one na prace policji. Sposób w jaki przedstawił to
Beckett uświadamia nam, jak wiele zmarli mogą nam powiedzieć.
Z przyjemnoscią sięgnę
po kolejne pozycje z serii z Davidem Hunterem.
I tak abstrachując od
zawartości, opakowanie czyli okładka bardzo mi się spodobało. A
już zwłaszcza te trzy muchy – skąd one się tam wzięły? Już
po przeczytaniu pierwszej strony dostajemy odpowiedź.
Książka bierze udział w wyzwaniu: Grunt to okładka.
Książka bierze udział w wyzwaniu: Grunt to okładka.
P.S.: Większość opini
jakie przeczytałam o „Chemii śmierci” jest bardzo pozytywna.
Zgadzam się z nimi w tej ocenie. Od połowy książki jednak
domyślałam się kto mógł być mordercą – i nie pomyliłam się.
Także nie mogę się zgodzić, że 'zakończenie było zaskakujace”.
Fakt ten zupełnie nie odebrał mi radości czytania, wręcz
przeciwnie - cieszyłam się jak dziecko, gdy moje przypuszczenia się
potwierdziły.
Czytałam ją jakiś czas temu, ale byłam do niej mniej entuzjastycznie nastawiona. Tzn. spodobała mi się, ale szału nie zrobiła. Choć, podobno, kolejne części są lepsze więc może jeszcze się skuszę :)
OdpowiedzUsuńDla mnie była jak objawienie po książkach Lackberg, które ostatnio męczyłam :)
OdpowiedzUsuńKończę teraz drugą część przygód Huntera "Zapisane w kościach" i też bardzo mi się podoba, ale... niestety dostrzegam w niej wiele podobieństw do "Chemi śmierci", jest w niej pewna powtarzalność i schematyczność. Zobaczymy jak się skończy:)